Zaczęłam dokarmiać je w lipcu zeszłego roku. Pan ze sklepu koło, którego żyły mówił, że to jego rodzina. Nie pozwalał sterylizować kotek i jedną z burasek, która była wtedy w wysokiej ciąży musiałam łapać poza trenem kiedy zamknął sklep. Wtedy było tam 7 kotów, 2 dorosłe kotki, 1 dorosły kocur i 4 kocięta. Od dawna nie widuję dorosłego kocura i jednego z młodych. Wczoraj teren sklepu przejął ktoś inny, pan prowadzący sklep motoryzacyjny i nie jest on miłośnikiem kotów. Zgodził się jednak je tolerować o ile nie będą mu przeszkadzały i będzie utrzymany porządek. Jeszcze nie wiem jaką działalność planuje tam prowadzić, ale na pewno zacznie od remontu. Ustaliliśmy, że karmnik przeniosę tam gdzie są budki na tył budynku.
Front sklepu. Do tej pory karmnik stał koło iglaka w głębi po lewej stronie.
Obecnie nie jest on widoczny od frontu sklepu ani od ulicy.
Wszystkie bytujące tam koty znają to miejsce od urodzenia, więc
sądziłam, że są bezpieczne. Niestety dzisiaj jedną z starszych kotek
(jeszcze niewysterylizowaną) zastałam martwą. Zaplątała się w zwisające i
obrośnięte bluszczem kable. Nie wiedziałam o nich, dzisiaj usunęłam wszystkie zwisające i leżące na ziemi, ale takie pułapki mogą czekać na koty wszędzie.
Druga starsza buraska ma na języku jakąś narośl.
Wszystkie mają słuszną wagę i nie chorowały od kiedy zaczęłam przynosić im karmę a jednak w 7 miesięcy z 7 kotów zostały 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz